Tag Archives: redcolumbus

Office Pod Palmą. Zanzibarskie opowieści, Chwaka dzień drugi.

19 stycznia.

Generalnie pierwsza noc pod moskitierą, a nawet pod dwoma. Nie mogłam zasnąć, bo bałam się, że wstając w nocy zapomnę i się uduszę, albo zapomnę zapukać do toalety i szczur powie: ‚chwila, zajęte’.  Po godzinnych rozkminach padłam. Obudził mnie upał (jak to w styczniu bywa;-)). Gdy na śniadanie zobaczyłam: jajko, parówki, dżem byłam nieco niezadowolona, przecież ja chcę spróbować czegoś czego nie znam, a nie śniadanie europejskie. Poratowałam się sokiem z ananasa i śniadanie spędziłam myśląc o zupie, którą jadłyśmy wczoraj z tutejszymi i o owocach z targu rybnego.

Po śniadaniu bardzo chciałam popływać w oceanie. Pustka. Generalnie to słowo dobrze opisuje zanzibarskie plaże (przynajmniej te na których byłyśmy). Raz, dwa, trzy… już mam dotknąć wody moją stopą…

– Jambo, Mambo !
-Jambo ? (przecież NIKOGO nie widziałam idąc w tę stronę)
I tak oto dziesiątki pytań po kolei: you are alone? you have husband? you want to go to Jozani Park, Spice tour? Don’t be afraid my FRIEND !
– Gdy już odpowiedziałam na wszystkie pytania z quizu i ładnie podziękowałam, kolega stwierdził: you don’t like me, you don’t want to talk with me! If you will change your mind I will waiting there !
– There czyli where ?
– In my office
– Myślę sobie. Jaki office, tu nic nie ma, same palmy?!
Tak oto okazało się że office w sprawie wycieczek znajduje się ? POD PALMĄ.
Dumna nazwa: OFFICE POD PALMĄ została drugą ważną sytuacją wyjazdu zaraz oświadczynach Ahmeda w Turcji (Anka skończyły mi się jego wizytówki, ja mam wielką nadzieję, że zostawiłaś chociaż jedną na czarną godzinę?). Mało tego po godzinie 16 Office pod Palmą zamieniał się w GYM pod Palmą (ach te podnoszenia się na palmie). Najważniejsze nie myślcie sobie, że office pod palmą się poddał ! Co to to nie, naczytali się ‚technik sprzedaży’ i podchodzili ZA KAŻDYM razem, gdy szłam w kierunku wody.
„Heichel, idź porozmawiać ze swoimi kolegami, bo już czekają, ja do nich siły nie mam”  – Tak oto dopingowała mi Ania. Po kilku próbach,podejściach odpływ był tak ‚długi’ (jak to określić inaczej?), że pewnie idąc godzinę i tak nie dotknęłabym wody, tylko ewentualnie jeżowce. Pozostał, więc basen. Nieco zdegustowana brakiem oceanu udałam się w tamtym kierunku.  Po 3 minutach zrobiło się wielkie zamieszanie na drzewie obok. Co tam zamieszanie, to była bitwa pod tytułem: „Pan tu nie stał !”
I stało się ! zobaczyłam pierwszy raz  ‚rude małpy z Zanzibaru’ ! Jedyne, występujące tylko tutaj.  Gdy tak skakałam wokół nich, stając twarzą twarz i czekają ‚ugryzie, czy nie ugryzie’ zdałam sobie sprawę, że udało się niemożliwe. Zostawiłam problemy osobiste w Polsce, na tamten moment uleciało wszystko ! Małpi gaj ! Małpie mamy z przyczepionymi małymi. Może wyda Wam się to głupie, ale stałam niecały metr twarzą w twarz z Małpim Kolesiem i wydawało mi się to tak śmieszne, w sensie stoi je, pluje i gapi mi się w oczy w stylu: ‚masz, popatrz jak jem i się nie podzielę !’ Zrozumiałam już zagadkę poprzedniego dnia, gdy zostawiłam przy basenie dwie bułki, a została jedna !
Wróciłyśmy do wioski ! Dzieci biegające boso wtórowały: ‚pen school’i czekały na zeszyty,  brak zajęć w szkole, brak zupy (ba, jakby jej tam nigdy w ogóle nie było !) Tylko sprzedawca ten sam ! A w innym ‚sklepie’ słyszę: hi, do you remember me ?  Anki śmiech:’ no weź Heichel, wszędzie koledzy. Wstyd się przyznać, wiem, że rozmawiałam z dużą ilością ludzi, wszyscy mnie pamiętali (duża, biała), dla mnie jednak każdy wydawał się podobny, w sensie ten sam kolor skóry…
Dzieci obdarowane, mango zakupione, ocean zdobyty, pierwszy deszcz=pierwsze powietrze, a zamiast zupy ‚Słodka Chwila Dr. Oetkera.
Jedno z kolacyjnych dań: Banan na słono w sosie kokosowo – curry . Pierwsze nieziemskie rozkosze podniebienia.
Do jutra !